Pamiętam dzień Naszego pierwszego spotkania: poszłam po Nią trzy piętra niżej, do ówczesnego Kolegi z klasy. Wybrałam Ją! Czemu? Po obsiusianiu Brata Kolegi w locie wybór był jasny! I tak latem 2000 roku zaczęła się Nasza przygoda! Od drugiej klasy podstawówki przyjaciele i znajomi z mniejszą lub większą częstotliwością rotowali, Ona zaś była przy mnie zawsze. To jej mogłam powiedzieć dosłownie o wszystkim - wiedziałam przecież, że nie wypapla moich tajemnic dalej, przyjmowała wszystko na klatę, nie wyśmiewała, wyczuwała, kiedy potrzebuję się do Niej przytulić, kiedy muszę poczuć Jej bliskość. To Ona tęskniła za mną, gdy szłam do szkoły, do warzywniaka po ziemniaki na obiad, czy wyrzucić śmieci do pobliskiego zsypu. To Ona wzbudzała furorę na osiedlu, była gwiazdą! Mało kto dorównywał Jej urodą, a urodę miała dość specyficzną, przyznacie mi rację! Drugiej takiej nie znajdziecie! Była dla mnie jak siostra. Jeśli ja lubiłam jakiegoś faceta, a jej nie przypadł do gustu - był u mnie na straconej pozycji. To za Nią za dzieciaka wskoczyłam w pełnym umundurowaniu do brudnego jeziora, bo myślałam, że się topi, a pływanie wychodziło Jej znakomicie. To Jej pozwalałam się budzić codziennie przed świtem, lizać po twarzy, rozwalać się na moim łóżku. To z Nią przemierzałam kilometry. Lubiła podróżować! Uwielbiałam z Nią się bawić - kochała to! Harce w domu, na boisku, w parku - miałyśmy Swoje miejsca.Miliony! Na dłużej zostawiłam Ją dwa razy. No dobra, może trzy... Raz, gdy wyjechałam na dziesięć miesięcy do Poznania, jednak gdy wracałam średnio raz w miesiącu do Mamy, Jej radość na mój widok była przeogromna! Później nastąpiło miesięczne rozstanie: podczas, gdy pracowałam w ukochanej Jastarni na sezonie. To był tylko miesiąc, ale czułam, jakbym rozstała się z Nią na milion lat. Trzeci raz zostawiłam Ją w zeszłym roku w lipcu. Właśnie wyprowadzałam się do Gdyni. Obiecałam Jej, że będę Ją odwiedzać, że zabiorę Ją kiedyś nad morze, żeby już nigdy nie musiała za mną tęsknić... Miała już swoje lata. Przestawała z czasem doskonale słyszeć, hasać jak dziki osiołek, brakowało Jej już tej szczenięcej energii. Byłam u Niej w sierpniu i w grudniu. Nadal dostawała szału na mój widok, skakała, piszczała, jednak znikał powoli ten blask w Jej oczach (tak, w tych, których większość z Was nie widziała przez bujną czuprynę na głowie). Po Nowym Roku z domu zaczęły napływać coraz to nowsze i gorsze wiadomości... Bałam się odbierać telefony od Mamy ze strachu przed najgorszym, a to przyszło w lutym...
Zaczęłam pisać ten post jeszcze 26. sierpnia, czyli w Światowy Dzień Psa. Pies - to o nim była mowa w moich dzisiejszych wypocinach. Nigdy nie sądziłam, że więź pomiędzy człowiekiem a psem może być tak silna! Sabcia była Moja i TYLKO MOJA! To prawda, że pies potrafi jak nikt inny nauczyć wierności i przebaczania, że nie posiadając kilku zer na koncie, a mając właśnie psiaka - jesteśmy bogaczami. Śmierć Sabci stała się dla mnie symbolicznym zakończeniem dzieciństwa i wkroczeniem na dobre w dorosłe życie. Wraz z odejściem Saby w moim życiu pojawił się Pan M. - to chyba dobry deal. Śmieszne... Tracisz Najlepszego Psa Pod Słońcem i Księżycem, a zyskujesz Najlepszego Mężczyznę Pod Słońcem i Księżycem.
Mimo wszystko nadal uważam, że dom bez psa, to gówno, a nie dom, a także, że najlepszy facet to ten, który lubi zarówno psy, jak i dzieci. Coś się w życiu kończy i coś się zaczyna, pamiętajcie! Stwierdziłam, że ten temat wezmę pod warsztat, bo... bo tak! Z tych innych rzeczy co u mnie? Nadal nie wiem, co chcę robić w życiu, ale staram się to robić dobrze. Mieszkam w pięknym mieście i nie mam zamiaru się stąd wynosić. Znowu w życiu mi nie wyszło, ale przynajmniej otaczam się najlepszymi ludźmi, na których mogę polegać o świcie i o zmroku, więc tak jakoś jest weselej. Razem raźniej, a w kupie siła. Trzymcie się!
S.