piątek, 28 sierpnia 2015

Psia kość!

Pamiętam dzień Naszego pierwszego spotkania: poszłam po Nią trzy piętra niżej, do ówczesnego Kolegi z klasy. Wybrałam Ją! Czemu? Po obsiusianiu Brata Kolegi w locie wybór był jasny! I tak latem 2000 roku zaczęła się Nasza przygoda! Od drugiej klasy podstawówki przyjaciele i znajomi z mniejszą lub większą częstotliwością rotowali, Ona zaś była przy mnie zawsze. To jej mogłam powiedzieć dosłownie o wszystkim - wiedziałam przecież, że nie wypapla moich tajemnic dalej, przyjmowała wszystko na klatę, nie wyśmiewała, wyczuwała, kiedy potrzebuję się do Niej przytulić, kiedy muszę poczuć Jej bliskość. To Ona tęskniła za mną, gdy szłam do szkoły,  do warzywniaka po ziemniaki na obiad, czy wyrzucić śmieci do pobliskiego zsypu. To Ona wzbudzała furorę na osiedlu, była gwiazdą! Mało kto dorównywał Jej urodą, a urodę miała dość specyficzną, przyznacie mi rację! Drugiej takiej nie znajdziecie! Była dla mnie jak siostra. Jeśli ja lubiłam jakiegoś faceta, a jej nie przypadł do gustu - był u mnie na straconej pozycji. To za Nią za dzieciaka wskoczyłam w pełnym umundurowaniu do brudnego jeziora, bo myślałam, że się topi, a pływanie wychodziło Jej znakomicie. To Jej pozwalałam się budzić codziennie przed świtem, lizać po twarzy, rozwalać się na moim łóżku. To z Nią przemierzałam kilometry. Lubiła podróżować! Uwielbiałam z Nią się bawić - kochała to! Harce w domu, na boisku, w parku - miałyśmy Swoje miejsca.Miliony! Na dłużej zostawiłam Ją dwa razy. No dobra, może trzy... Raz, gdy wyjechałam na dziesięć miesięcy do Poznania, jednak gdy wracałam średnio raz w miesiącu do Mamy, Jej radość na mój widok była przeogromna! Później nastąpiło miesięczne rozstanie: podczas, gdy pracowałam w ukochanej Jastarni na sezonie. To był tylko miesiąc, ale czułam, jakbym rozstała się z Nią na milion lat. Trzeci raz zostawiłam Ją w zeszłym roku w lipcu. Właśnie wyprowadzałam się do Gdyni. Obiecałam Jej, że będę Ją odwiedzać, że zabiorę Ją kiedyś nad morze, żeby już nigdy nie musiała za mną tęsknić... Miała już swoje lata. Przestawała z czasem doskonale słyszeć, hasać jak dziki osiołek, brakowało Jej już tej szczenięcej energii. Byłam u Niej w sierpniu i w grudniu. Nadal dostawała szału na mój widok, skakała, piszczała, jednak znikał powoli ten blask w Jej oczach (tak, w tych, których większość z Was nie widziała przez bujną czuprynę na głowie). Po Nowym Roku z domu zaczęły napływać coraz to nowsze i gorsze wiadomości... Bałam się odbierać telefony od Mamy ze strachu przed najgorszym, a to przyszło w lutym...

Zaczęłam pisać ten post jeszcze 26. sierpnia, czyli w Światowy Dzień Psa. Pies - to o nim była mowa w moich dzisiejszych wypocinach. Nigdy nie sądziłam, że więź pomiędzy człowiekiem a psem może być tak silna! Sabcia była Moja i TYLKO MOJA! To prawda, że pies potrafi jak nikt inny nauczyć wierności i przebaczania, że nie posiadając kilku zer na koncie, a mając właśnie psiaka - jesteśmy bogaczami. Śmierć Sabci stała się dla mnie symbolicznym zakończeniem dzieciństwa i wkroczeniem na dobre w dorosłe życie. Wraz z odejściem Saby w moim życiu pojawił się Pan M. - to chyba dobry deal. Śmieszne... Tracisz Najlepszego Psa Pod Słońcem i Księżycem, a zyskujesz Najlepszego Mężczyznę Pod Słońcem i Księżycem.

Mimo wszystko nadal uważam, że dom bez psa, to gówno, a nie dom, a także, że najlepszy facet to ten, który lubi zarówno psy, jak i dzieci. Coś się w życiu kończy i coś się zaczyna, pamiętajcie! Stwierdziłam, że ten temat wezmę pod warsztat, bo... bo tak! Z tych innych rzeczy co u mnie? Nadal nie wiem, co chcę robić w życiu, ale staram się to robić dobrze. Mieszkam w pięknym mieście i nie mam zamiaru się stąd wynosić. Znowu w życiu mi nie wyszło, ale przynajmniej otaczam się najlepszymi ludźmi, na których mogę polegać o świcie i o zmroku, więc tak jakoś jest weselej. Razem raźniej, a w kupie siła. Trzymcie się!
S.

sobota, 27 czerwca 2015

o ho ho!

Aplikacja "Tego dnia" na facebook'u podpowiada mi,ze dziś ten zaniedbany i zapomniany blog obchodzi swoje urodziny! Ups... Po tylu latach powinnyśmy wydać książkę,mieć stałych czytelników albo co najmniej satysfakcje z pisania. A mamy co? Zerowy wpływy gotówkowe z prowadzenia bloga,zero fejmu i mało czasu na pisanie. Wstyd Magda,wstyd!
Wieści o świcie,przed świtem i po świcie będą nadawane teraz wyłącznie z miasta z morza. Gdyni. Panna Świt po długich negocjacjach uległa. "Przeprowadź się do mnie,fajnie będzie!". I tak,kiedyś sextelefonistki teraz córki marnotrawne AmRestu razem stawiamy czoła niepowodzeniom :)
Ona zapewne tu zostanie. Zakochana! Będzie musiała nauczyć się gotować kaszubskich potraw. Toć to dopiero wyzwanie! Ja? Serce moje nadal zajęte morskimi opowieściami,statkami,plażą i morzem. Zostaje tu na jakiś czas :)
Marząc o karierze menadżera kultury a będąc od półtora roku jadło podawcą mam wrażenie,że przegrałam wiele walk,minęły mnie niesamowite okazje a wszystko dobro które miało mnie w życiu spotkać już było. Jak u każdej "baby" nadzieja i pewność siebie raz była a innym razem wygrywało łóżko i płacze przez całą noc. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Wniosek jest jeden. Nie mam na co narzekać!
Liczę,że tym razem konsekwentnie będę dzielić się z Wami radościami,smutkami i wątpliwościami.
Całym sercem witam ponownie!

M.

środa, 8 stycznia 2014

ROZWAŻANIA PO ŚWICIE...


           Dziś będzie długo, może aż zbyt, za co przepraszam. Chciałam poczekać z kolejnym wpisem jeszcze trzy miesiące (wzorem mej kompanki), ale już nie będę taka wredna i zrobię to „dziś” (acz dziś jest niedziela, a ja mam problemy sprzętowe, więc mam nadzieję, że niebawem ujrzycie ów wpis). Ostatni post na blogu? Październik 2013, Magdalena napisała. A mój? 2 lipca tego samego roku... Pół roku temu. Nic się nie zmieniło, Kochani! Zupełnie nic, wszystko po staremu, stara bida... Oj, czuję, że mój nos zaczyna rosnąć! Może zrobię zatem szybki przegląd drugiej połowy roku 2013... Ready? GO!
            W ostatnim wpisie opowiadałam Wam króciutko o wygraniu biletów na wielką europejską imprezę, ze światowymi gwiazdami muzyki elektronicznej, w cudownym miejscu na Ziemi... Wszystko było już ogarnięte do wyjazdu, lecz na mej drodze pojawiła się Dobska z propozycją pracy. Na podjęcie decyzji miałam jakąś godzinkę, może dwie... Przygoda życia, Chorwacja, tysiące ludzi, niesamowity klimat, doznania wszelakie, znakomita muza vs. możliwość dorobienia nad polskim morzem? Zgadnijcie, co wybrałam...
            Do Jastarni trafiłam kolejny raz w swoim życiu i coś czuję, że to jeszcze nie koniec! Czy żałuję, że odpuściłam sobie Ultra Europe Music Festival w chorwackim Splicie? Może trochę, ale mam nadzieję, że w tym roku dane mi będzie wybrać się na tę imprezę i przydadzą się wreszcie zakupione rozmówki polsko-chorwackie... Z moim pechem w sprawach sercowych wielce prawdopodobne jest wygranie biletów! A co się działo nad polskim morzem? Mała ilość snu,  momentami bardzo ciężka praca, tęsknota, kupa śmiechu, łzy, ci wspaniali ludzie i Dobska u boku. To był bardzo dobry miesiąc! Ryczałam jak bóbr (pozdrawiam, Panie KB!), gdy  musiałam stamtąd wyjeżdżać... O nadmorskiej przygodzie wspomnieć musiałam, gdyż komuś to obiecałam (nie czuję, że rymuję!). Nikt nie spodziewał się, że duet Dobska&Świt opanuje Bałtyk i Zatokę Pucką! Niestety, wyjechać musiałam, ponieważ czekała mnie walka z uczelnią, a raczej z burdelem, w którym studiowałam, gdyż na miano „uczelni” to miejsce stanowczo nie zasługuje. Od września miałam znajdować się w innym miejscu, zacząć nowe życie we włoskiej Maceracie, spędzić dziesięć miesięcy „gdzieś tam”... Jednak los kolejny raz pokazał mi środkowy palec.
            Następne tygodnie, to próby poszukiwań swego miejsca, zajęcia dla siebie, planów,  rozmyślań, użalania się nad sobą, ogromnej chęci do walki, odliczania do kolejnych spotkań, ale i podejmowania najważniejszych i najtrudniejszych decyzji w życiu...  W skrócie: KOMBO BREJKER LEWEL HARD! Przekonałam się, że wcale nie jestem taka bezsilna, jak to mnie i co najmniej kilku osobom jeszcze się wydaje.
         A teraz uważajcie, bo rzucam cytatem z ulubionego serialu!
„Kiedy tak wielu ludzi jest samotnych,
byłoby niewybaczalnym egoizmem być samotnym samotnie.”

Jestem samotna, ale nie sama. A może sama, ale nie samotna? Mniejsza o to! Wiem, że wokół mnie są ludzie, na których zawsze mogę liczyć, i choć są „gdzieś tam”, to zawsze jakoś tak blisko. Pocieszają, przytulają, a gdy trzeba, to i patelnią w łeb walną. Nawet wirtualnie! Lubię odliczać dni do kolejnych spotkań z nimi, uwielbiam te pierwsze minuty podczas ujrzenia i rzucenia się na siebie. Najgorsze są rozstania albo ich brak z powodu zabiegania, ale zawsze w tych chwilach już myślę o kolejnym razie razem. To zabawne... Niby człowiek jest sam, a jednak otacza się ludźmi, bez których nie wyobraża sobie życia, na których jest skazany do końca swego żywota...
            Taka była druga połowa minionego roku. Pamiętam słowa Dobskiej, gdy wyjeżdżałam
z Jastarni, że jak teraz wyjadę, to nie zobaczymy się przez miliony lat świetlnych i co? Odwiedziłam ją w listopadzie nad polskim morzem, w cudownym mieście, jakim jest Gdynia. Oj, działo się... Potem słynna już nasza Wigilia nadmorska, a po niespełna dwóch tygodniach wspólny Sylwester. Oby więcej  i oby częściej w Nowym Roku 2014! I dziękuję wszystkim ludziom z Konina, z którymi miałam okazję świętować podczas ostatniej nocy w roku, z którymi powitałam kolejny.. Z całego serducha! A ten rok zapowiada się jeszcze bardziej emocjonująco... Dalsza walka o siebie (Dobska jest najlepszym katem, jakiego znam!), o innych, o swe marzenia, osiąganie celów. Konkrety może następnym razem. I pamiętajcie: kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma szczęście... w konkursach! Pewnie większość z Was już wie, że wspólnie z Magdaleną wygrałyśmy dwa bilety na warszawski koncert naszych idoli z czasów młodości – Backstreet Boys. Z tego miejsca dziękuję raz jeszcze za oddane „lajki” na popularnym portalu społecznościowym, za wiarę w nas, dopingowanie, czuwanie, za wspólne liczenie oddanych głosów, za wszystko! I przepraszam za monotematyczność, spamowanie, a także dziki krzyk, płacz i bieganie po X. piętrze w poznańskim Domu Studenckim „Jowita” po ogłoszeniu wyników. Wiem, że niektórzy chcieli zaznać spokoju w Nowym Roku, ale ja 2 stycznia 2014 roku o godzinie 12:00 byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Chyba nie chcecie wiedzieć, jak będę zachowywać się na samym koncercie, albo gdy wygram trzy miliony w totka, polecę do Stanów, wyjdę za mąż i zostanę matką. Będzie się działo! Lepiej zawsze miejcie ze sobą stopery douszne! I takie pytanie mnie się nasuwa: lepiej wygrywać bilety na koncerty czy mieć szczęście w miłości? :)

A NA ZAKOŃCZENIE RADY NIEOGARNIĘTEJ PANI DOMU:
1.                  Nie dajemy kolejnych szans ludziom! - nie wykorzystują ich... Zwłaszcza faceci!
2.                  Nie składamy życzeń noworocznych tej samej osobie któryś raz z rzędu w ciągu dziesięciu minut! - możemy przypadkiem kogoś uszkodzić...
3.                  Jeśli chcemy kogoś oblać drinkiem, to minimum trzy razy upewniamy się, że to właśnie ta osoba wychodzi z toalety! - w przeciwnym razie ktoś inny będzie mokry.
4.                  Wierzymy w siebie! - no bo w kogo, jak nie w siebie? To pomaga!
5.                  Spełniamy marzenia! - w końcu po to przecież są, by je spełniać, a nie po to, by nam zaśmiecać głowy...
6.                  Mówimy o swych uczuciach! -  to w gruncie rzeczy nic trudnego, a mówić o nich warto.
7.                  Jesteśmy egoistami! - koniec z byciem nieszczęśliwą na rzecz szczęścia innej osoby! Bycie egoistą w związku z drugą osobą jest wręcz wskazane, choć nieco absurdalne.
8.                  Pomagamy spełniać marzenia innym! - karma wraca, pamiętajcie!
9.                  Dajemy z siebie 100%! - i to w każdym przypadku! Mniejsza ilość nie wchodzi w rachubę.
10.              Pozostajemy sobą w każdej sytuacji i mamy do siebie szacunek! - chyba tego nie muszę zbytnio rozwijać...

S.

poniedziałek, 21 października 2013

MOŻE MORZE?

Przez te morza blog po raz kolejny został zaniedbany. <bije_sama_siebie_po_łapkach>
Świt  się jakoś bardzo nie gniewa tym razem. Sama miała,w zasadzie nadal ma sporo życiowych zawirowań. Z resztą sama Wam o wszystkim opowie :) Was drodzy czytelnicy (kurde,brzmi to jakby było stałe grono osób interesujących się naszym życiem) serdecznie przepraszam za nieobecność.

Historia jest krótka,pojechałam na praco-wakacje i zaginęłam. Zarzekałam się,że zostaje maksymalnie miesiąc ,potem Woodstock (po raz kolejny mialam na żywo posłuchać męża) i mam wakacje. Potrzebowałam tygodnia,żeby przekonać się,że czas zmienić plan wakacyjny. Dużo piasku,szum fal,wylegiwanie się godzinami na leżaczkach,wysokie temperatury,nocne plażowanie,tańce do rana,zimne piwko o każdej porze dnia i nocy,złocista opalenizna i co najważniejsze wspaniali ludzie. Chyba każdego by to przekonało. Słyszałam wcześniej opowieści o pracach sezonowych. Wersje były dwie: 1."Nic tylko pracujesz,nie masz czasu na nic,jesteś wykorzystywana,zarobić sie nie da,tracisz całe wakacje."  2."W zasadzie nie robisz nic,plażujesz,imprezujesz. Dwa miesiące wakacji za darmo i jeszcze dają ci kieszonkowe na alkohol".  Przekonałam się osobiście,że prawda leży po środku. Po jakichś dwóch tygodniach okazało się,że mój organizm nie potrzebuje więcej snu niż 5h na dobę a skóra nabiera odcienia zlocistego kurczaka. Włosy muśnitę słońcem sprawiły,że zaczęłam nareszcie wyglądać jak człowiek ,więc nawet oświadczyny mężczyzn po 50roku życia przestały dziwić.

Teraz śnią mi się po nocach marynarze. Przeprowadzka do Gdyni. Tak,tak uciekłam na koniec świat,wszyscy o mnie zapomnicie,o odwiedzinach już nie wspomnę. Trudno. Jeśli takie są skutki spełniania tego marzenia jestem gotowa podjąć ryzyko. W najbliższych planach jest też udowodnienie,że licencjonowany kulturoznawca wcale nie musi być bezrobotny. Będę walczyć o swoje na trójmiejskim rynku pracy. Nowe studia...Tym razem Uniwersytet zmusił mnie do liczenia. Na statystyce matematycznej to raz a dwa do liczenia własnych oszczędności (czy wykształcenie na UG musi tyle kosztować?!) Liczę,że teraz na blogu będę mogła opisywać najprzeróżniejsze rzeczy zaobserwowane tutaj,coś na zasadzie współczesnych morskich opowieści...byle tylko nie o piratach.

M

wtorek, 2 lipca 2013

PIĘĆ - PART II

Niezbyt oryginalny tytuł, prawda? No ale jak inaczej zatytułować wpis po kolejnych pięciu miesiącach? Dobra, chyba czas zacząć... Dziś miało być o wpływie wojny w Afganistanie na okres godowy chomików. Ale o tym może innym razem... Co u mnie? Jakieś nowości? Oczywiście, że tak! Pokrótce może opowiem, żeby Was tu nie zanudzić. Ostatnie pięć miesięcy, to stanowczo czas wielkich powrotów, zmian, podejmowania ważnych decyzji, poznawania nowych ludzi, angażowania się w mniejsze i większe projekty na uczelni (w przyszłym roku noc włoska będzie o niebo lepsza!) i poza nią, to także czas nauki (co widać w indeksie...), spotkań po wielu miesiącach, nadmiernego koncertowania i „kulturyzowania się”. W ciągu tych ostatnich miesięcy miałam wszystkiego serdecznie dość. Chciałam rzucać to wszystko, jechać jak najdalej stąd... Jednak dobrze, że czasami ktoś (albo kilku „Ktosiów”) mniej lub bardziej dosłownie wali mnie młotkiem po głowie. Co by było, gdyby nie Wy (K, M, P, K, M, P, K, M i inni)? Zginęłabym!
A na koniec końców coś dla moich uczelnianych kompanów, którzy znosić muszą codziennie moje towarzystwo, i dzięki którym jakoś chce się to wszystko ogarniać i siedzieć w tym całym syfie... Nie uwierzycie pewnie, ale już jakiś czas temu amerykański psycholog i pisarz William Wharton powiedział: "Wybudowaliśmy dla siebie klatkę - cywilizację - gdyż byliśmy zdolni do myślenia, a teraz musimy myśleć, ponieważ jesteśmy zamknięci w klatce. Wiem, że na zewnątrz jest świat prawdziwy; trzeba tylko wydostać się z klatki."
Tak! Żyjemy w klatce! I nasza w tym broszka, by się z niej teraz wykaraskać. :-)
Tyle na dziś. Mam nadzieję, że na kolejny wpis nie będziecie musieli czekać następnych kilku miesięcy, a także że nie będę musiała poganiać mojej towarzyszki. Pisanie idzie jej bardzo opornie... ;-)

S.

PS Pamiętacie zeszły rok i moje szczęście do wygrywania biletów na koncerty i  imprezy wszelakie? Jakiś miesiąc temu wygrałam zdjęcie z autografami chłopaków z grupy Myslovitz, a dziś... podwójne zaproszenie na Ultra Europe Music Festival, który odbędzie się w dniach 12-13 lipca w Chorwackim Splicie. Planuję odbyć swoją kolejną podróż życia. Autostopem, oczywiście! Tym razem kierunek inny i cel odgórnie ustalony, więc liczę na kciuki, modły i inne takie. :-)

czwartek, 27 czerwca 2013

STO LAT,STO LAT!

Wstyd i hańba... Blog kończy dziś roczek a postów tak mało.
Wiem,wiem wszystko moja wina. Przerwa od lutego....
Brawa dla Was za wytrwałość w czekaniu (bo mam nadzieję,że czekaliście i nadal będziecie nas czytać) i brawa dla mnie za lenistwo.
Od lutego zdążyłam odejść z jednaj pracy,znaleźć drugą,też z niej odejść tym razem na rzecz pracująco-wczasowego wyjazdu nad morze. Pogodziłam się ze stratą męża numer jeden (nareszcie zakochany,tylko nie we mnie). Zdobyłam nawet wyższe wykształcenie. Ludzie w okół mnie się nie zmienili (trudno znaleźć drugich takich,z cierpliwością i wyrozumiałością dla mojej osoby). Moje główne zainteresowanie (gubienie się w internecie) też się nie zmieniło. Porzuciłam marzenia o byciu marynarzem (aleeee przygód z marynarzami nie wykluczam). Miasto doznań opuściłam,swoich sił będę od jesieni próbować w Trójmieśćie (jak nie teraz to już nigdy bym nie spróbowała takiej przeprowadzki wiec hop!). Miłość z przystanku Żegrze I nie została poznana.  Także w zasadzie wygląda na to,że jesteście teraz w miarę na bieżąco z życiem leniwej blogerki.
Post ten w zasadzie powinien się już skończyć (najlepiej zdaniem o częstszym pisaniu),gdyż nie powstaje w przypływie mocy twórczych,rozpierających uczuć czy też pogmatwanych myśli w głowie. Powstaje bardziej z rozkazu szanownej gorzowianki panny Świt.
Jeśli zatem drodzy czytelnicy chcielibyście aby nasza przygoda się nie zakończyła wypijcie zdrowie za bloga dwóch byłych sextelefonistek.
Następny post będzie miał sens.
Dobska

piątek, 8 lutego 2013

BIAŁA GODZINA

- Na co odkładasz kasę?
- A, wiesz... Na czarną godzinę...
Na powyższe pytanie w dzisiejszych czasach często pada właśnie taka odpowiedź. Kilkanaście godzin temu rozmawiałam z pewnym mądrym, młodym człowiekiem o odkładaniu pieniędzy. Dzięki niemu zrozumiałam pewną istotną sprawę. Otóż, nie jest warto odkładać jakichkolwiek sum pieniężnych na wspomnianą „czarną godzinę”. Robiąc to, zakładamy z góry, że w naszym życiu zdarzy się NA PEWNO (ba, na miliard procent!) coś złego. Kurczę, każdego z nas dopadają gorsze dni, każdy przeżywa katastrofy, końce świata, to całkiem normalne. Takie już właśnie jest to nasze porąbane życie. „Czarne godziny” dopadają każdego z nas i to w najmniej oczekiwanych momentach, ale może w końcu pora przestać o nich myśleć? Może czas coś zmienić? Zmieńmy swoje nastawienie, myślmy pozytywnie! No, może choć trochę bardziej pozytywnie, niż dotychczas... Zacznijmy odkładać kasę na „BIAŁE GODZINY”! 
OD DZIŚ NIE MA „CZARNYCH GODZIN”, SĄ TYLKO TE BIAŁE, KOLOROWE!
Tyramy codziennie, harujemy niekiedy bardziej, niż te maleńkie mróweczki – należy nam się COŚ od życia! Przestańmy się zamartwiać, myśleć o tym, że spotka nas coś złego. Spotka, owszem, ale czy nie lepiej byłoby zbierać i wkładać do skarpety (inne opcje: konto bankowe, słoik, karton) nawet drobne sumy na przyjemności? Spełniajmy swe marzenia, przeżyjmy COŚ w życiu i nie myślmy tylko o „czarnych” aspektach naszego losu. Życie jest do dupy – z tym też się zgodzę, ale może warto je choć trochę pokolorować? Jest też krótkie, nieprzewidywalne, więc kto wie, czy ten post nie będzie moim ostatnim?





Przypomnę jeszcze, iż nadal nazwać chcę syna swego Igor, a córkę zaś Brooke. Nie, Moi Mili, nie oglądam „Mody na sukces”, a doniesiono mi, iż w tymże tasiemcu jedna z bohaterek właśnie takie imię nosi. Polecam Waszej uwadze serial „One Tree Hill” („Pogoda na miłość”). Zwykły na pozór, amerykański serial, z którym dorastałam, czerpałam wiele mądrości i robię to nadal. Uważajcie, nieźle wciąga!
Inne imiona, to dla córek: Lucy, Maria, Zofia, a dla synów: Nathan, Filip i ewentualnie Jan, Stefan albo inny Mietek. Póki co nie mam komu wysłać walentynki. Chyba wyślę sama sobie. Che bello!
Jestem też na etapie poszukiwań dobrego psychiatry w Gorzowie. Podobno na leczenie nie jest jeszcze za późno. Ma ktoś namiary? :D
Pozdrawiam ciepło!

niedziela, 3 lutego 2013

MUSZTARDA


"Musztarda to coś więcej, niż dodatek do hot-dogów.
To nawet coś więcej niż zwykły pub w Koninie.
Musztarda to stan świadomości, drugi dom (...) " **
Tak więc właśnie miejsce to zasłużyło na swój osobisty post na naszym blogu.
Zagłębie pubowe tak też przez niektórych zwana jest cześć Zatorza obejmująca piwnice przybytku i oczywiście sławny parapet. Myślę,że pobliski fresh market i monopol na przeciwko mogłyby również uchodzić za najlepszych przyjaciół konińskich pubowiczów. Właśnie tam znajduje się to magiczne (Nie przesadzam!) miejsce.
Stosunkowo od niedawna mogę nazywać musztardę drugim domem. Wiem bardzo dobrze,że wielu od lat nosi w sercu sentyment do tych czterech kątów. Wchodzisz do środka i wiesz,że czas się zatrzymał. Wrażenie to mogę też sprawiać zegary wiszące na ścianach. Nie dajcie się nabrać temu co pokazują,nie działają.
Pomimo klimatycznej przestrzeni,zawsze dobrej muzyce i milionie innych atrakcji jakie zapewnia musztarda to ludzie są w niej najważniejsi. Przyznaje z ręką na sercu,nigdzie nie poznałam tylu tak fantastycznych ludzi co tam. A właściciele? Wojtek-"Kto cię tego nauczył?!" Kuba-"Świeczki się nie palą!". No nie pozostaje nic tylko kochać :)  Barmani? Znacie ich dobrze,zawsze Was wysłuchają,lepszej ekipy nie ma. Każdemu się marzy żeby stworzyć dream team za barem. Swoją droga ciekawe który duet jest najbardziej uwielbiany przez klientów. Muzyka? Zawsze najlepsza! Do śpiewana polecamy RHCP (nie znasz tekstu a i tak zaśpiewasz z resztą która jest w podobnym stanie upojenia co Ty) a na dzikie tańce folder Leslaw (dopiero przy tych kawałkach odkrywa się swój talent taneczny :D ). Człowiek przeżył tam taaaaak dzikie tańce,tradycyjnie na podłodze i trochę mniej konwencjonalnie na stole (na barze tańczyć się nie da a podejrzewam,że też bym spróbowała) Pomimo,że czasem to wszystko może wyglądać jak wielki chaos istnieją w mstr pewne systemy. System składania krzeseł i stołów,system mycia podłogi,system rozkładania/składania ogródka i najważniejsze system wyłączania wszystkiego z prądu i gaszenia świateł podczas wychodzenia (I tutaj pozdrowienia dla Kwiatka "listwa-czajnik-listwa-czajnik (...):D). Trzeba też wspomnieć o konkurencji,w tym miejscu pozdrowienia dla Kredensu,
Kotwica kochamy Cię.
Nie wiem ilu z Was czuje emocjonalny związek z tym miejscem a w zasadzie z tym co tam się dzieje,ale ja czasem szczerze tęsknie zwłaszcza za letnim ogródkowym sezonem pubowym i siedzeniem do 5 rano w gronie najwspanialszych,najwytrwalszych i często najdziwniejszych ludzi  i powracaniem dziennym autobusem do domu, by wieczorem znów powrócić na Chopina 18A.


Na pytanie- "Może piwo wieczorem?
Chce już do końca życia móc odpowiadać-"Musztarda o 20?"
A i tak jeśli chodzi o sprawy kulinarne to...lubię majonez.
 **Zaczerpnięte z opisu "reklamy" mstr to link: http://www.youtube.com/watch?v=txrL2ei7roE
Dobska

piątek, 25 stycznia 2013

PIĘĆ

Początek września 2012 - koniec stycznia 2013.
Żyję, Moi Drodzy! Ale jak tu normalnie wpis dodać po takim czasie? Z wprawy wyszłam, przez Moją Kompankę wszystko! Miliony myśli, pomysłów jeszcze więcej, a na coś się trzeba zdecydować...
Pięć miesięcy. Pięć niezwykłych miesięcy i pięć miesięcy okropnych. Totalne pomieszanie z poplątaniem. Moje życie przeszło w tym czasie rewolucję. Dużo się pozmieniało, świat stanął na uszach. Coś się zaczęło, a coś innego bezpowrotnie skończyło. Skakałam jak polny konik z radości, beczałam jak bóbr z rozpaczy.
Co u mnie? Jednego dnia mam się dobrze, kolejnego wręcz przeciwnie - i tak na zmianę. Robię teraz to, co od zawsze lubiłam robić i ciągle liczę na więcej. W końcu zrozumiałam, że w życiu nie opłaca się wybierać tych zajęć, które teoretyczne mają przynieść nam zyski pod postacią walizy wypchanej pieniędzmi. Z kasą jak ze szczęściem - raz jest, a raz jej nie ma. I do tego powinniśmy przywyknąć. Szczęście, to ulotność, nic stałego - należy oswoić się z tą myślą, a życie stanie się dla nas wszystkich bardziej znośne. Lepiej robić to, co się lubi robić najbardziej pod słońcem i czerpać z tego jak najwięcej przyjemności. Wszystko inne "wyjdzie w praniu"...
Pięć miesięcy. Mało, czy może wręcz przeciwnie? Co można zrobić w pięć miesięcy? Wujek Google nie podaje jednoznacznej odpowiedzi, a jeśli On nie wie - wiedzcie, że coś się dzieje... Z własnych obserwacji (nie, nie z autopsji!) wiem, że można w tym czasie:
A.zbudować kawałek domu - z pomocą góroli może i cały? Mówię tu o budowie od podstaw, od fundamentów. Drewniana chatka, mmm...
Ą.stracić cały dobytek - można nawet w kilka dni, ale pięć miesięcy, to taki okres najbardziej prawdopodobny. Wszystkiego nie traci się z dnia na dzień, jak na filmach. Równie dobrze można się wzbogacić w pięć miesięcy. Ba, w ciągu pięciu miesięcy stać się milionerem i to wszystko stracić!
B.zakochać się - jeśli chodzi o mnie, to wystarczy niekiedy nawet kilka dni... Pięć miesięcy przebywania ze sobą pozwala na dogłębne poznanie siebie nawzajem.
C.się odkochać - oj... Odkochać się jest ciężko, a pięć miesięcy, to niezbędne minimum potrzebne do całkowitego odkochania.
Ć.zawrzeć związek małżeński - czemu nie? Wiąże się to z opcją "B". Jeśli jesteśmy siebie pewni, to po co zwlekać? Nawet dwa miesiące wystarczą. Ba, miesiąc!
D.rozwieść się - kiedyś marzyłam o pracy w kancelarii adwokackiej... Tak, wiem - za dużo "Magdy M"... Chciałam udzialać "rozwodów w 5 minut"... Kto wie, może jeszcze kiedyś pójdę na wymarzone prawo, otworzę własną kancelarię?
E.zrobić kurs prawa jazdy - weszły nowe przepisy kilka dni temu. Jak ktoś zepnie poślady, to w pięć miechów podoła, nawet z kilkoma oblanymi egzaminami. Serio!
Ę.zwiedzić kawałek świata - na cały glob potrzeba więcej czasu, który zależny jest od środka komunikacji, jaki wybierzemy. Przypomnę, że z Gorzowa do miejscowości pod Barceloną (Hiszpania) i z powrotem autostopem można dojechać w maksymalnie 10 dni.
F.dostać pracę - choć niektórzy latami nie mogą tego uczynić, często nawet nie z własnej winy. Przy dużych chęciach w pięciu miesiącach się zmieścić jak najbardziej można.Aczkolwiek można ją też w tym czasie stracić. Ta pierwsza opcja jest o wiele lepsza, oczywiście. Dostawać i tracić pracę w ciągu tych pięciu miesięcy kilka razy - możliwe!  Jakie są statystyki? Wie ktoś? Szukam rekordzistów.
G.wszystkie inne opcje, które wymieniłabym, ale alfabet też się kończy...

Co jeszcze może stać się w pięć miesięcy? Można w tym czasie dojrzeć. Zrozumieć, co tak naprawdę jest dla nas w życiu ważne. Można dojść do wniosku, że jakiekolwiek kłótnie, niesnaski nie są nam potrzebne do szczęścia, zbędne w życiu codziennym. W tym czasie można też przeżyć wiele wspaniałych przygód, które pamiętać będziemy latami i kiedyś opowiemy je naszym dzieciom, wnukom, prawnukom... Można także zrobić głupstwa, które będą się za nami ciągnąć przez następne wieki. Jesteśmy tylko ludźmi. W ciągu pięciu miesięcy jesteśmy w stanie popełnić miliardy błędów. Można też poznać wielu wspaniałych ludzi, z którymi teraz chcemy spędzać swój cały wolny czas. Można też tych wspaniałych, których znamy od dawna, stracić na zawsze, bezpowrotnie... Ale najważniejsze, że wspomnienia nie zginą nigdy!

W żadnym wypadku nie było to podsumowanie ubiegłego roku, a raczej jego ostatnich miesięcy i początku tego nowego. W postanowienia noworocze też się nie bawię. Co ma być, to będzie. Z planów zwykle wychodzą nici, marzenia spełniają się nie dokońca tak, jakbyśmy tego chcieli. Albo nie spełniają się wcale. I we wróżby noworoczne też już nie wierzę! Inaczej siedziałabym teraz w szatni, wydając odzież wierzchnią. Tak, tak, Konin! Pozdrowienia od Pani z Szatni! :D A poza tym, byłabym teraz w stolicy Wielkopolski, a siedzę w Wielkopolskim, ale Gorzowie.
Czekajcie teraz na wpis od Dobskiej. Powiem Wam coś w tajemnicy... Dobska postanowiła, że będziemy dodawać minimum jeden post tygodniowo. Trzymajcie zatem kciuki mocno! Pozdrowienia z mroźnego Gorzowa!

czwartek, 17 stycznia 2013

INTERNETY

Uznajmy, że właśnie zbyt długie i często niewiele znaczące przeszukiwanie sieci było powodem tak długiej przerwy w niepisaniu tego oto bloga. Świt już powoli chciała zrywać współpracę ze mną dlatego spięłam pośladki i coś stworzę.

"Dzień dobry nazywam się Magdalena Dobska dzwonię do Pani/Pana...". To pierwsze słowa jakie przychodzą mi do głowy kiedy tylko się obudzę. To objawy choroby zawodowej. Pracy do której przyszłam "na chwile" a leci już 11 miesiąc ;o  Nieważne,nie o tym miało być! Następną czynnością jest włączenie laptopa. I właściwie poza załatwianiem potrzeb fizjologicznych i spacerkach do kuchni po kolejny kubek herbaty mogłabym tak siedzieć cały dzień.
Oczywiście jest lista stron które odwiedzam każdego ranka.
Miejsce pierwsze zajmuje oczywiście facebook.
Znajomi blisko,nowe ploteczki kto gdzie jak z kim po co i dlaczego.
Miejsce drugie zajmuje poczta. Niestety nie znajduje tam maili jakie bym chciała czytać o poranku. Nic typu "Pani Prezes pani firma wygrała w przetargu dotyczącym (blablabla nazwa wspaniałego projektu kulturalnego) . Serdecznie gratulujemy i jednocześnie zapraszamy dziś wieczorem na bankiet (tu miejsce jednego z najbardziej ekskluzywnych miejsc w mieście). Z poważaniem Prezes XY (czyli samiec alfa z równie dobrze prosperującej firmy)". Jedyne co czytam to okazje z Grupona i podobnych temu stron,powiadomienia z fb i od niedawna zaproszenia do korzystania z portalu Sympatia.pl.
Trzecie miejsce to konto bankowe. Mam nadzieje,że kiedyś dziwnym trafem znajdzie się tam pokaźna sumka wpłacona przez jakiegoś darczyńce na nieudolnego lenia jakim jestem,żeby mi się bardziej chciało i na zachętę wpłacił pieniążki na waciki ;)
Na tym powinnam skończyć,ale nieeee... ( I w tym momencie ujawnię kolejne swoje skrzywienia)
Strona rozklad-pkp.pl. Odwiedzana codziennie pomimo,nawet gdy nie planuję żadnej podróży.
Po prost kocham PKP,dlatego muszę sprawdzić cóż przykrego ich spotkało i klikam na Utrudnienia
 (zaraz obok napisu jest czerwony trójkącik). Sprawdzam grzecznie na mapie czy może gdzieś zepsuły się tory
(albo może czy tej nocy zostały skradzione), czy zwrotnice działają wszędzie a może czy pociąg się gdzieś nie popsuł. Strona wzbudza we mnie jeszcze inne pasje ale to w poście o podróżach może jednak ;p
I ostatnia najukochańsza strona w internecie. www.marinetraffic.com. Aktualna mapa statków,ruch statków i ich pozycji. No kocham całym sercem! <3 Strona wymieniona ostatnia bo najbardziej mnie wciąga potrafię pół nocy siedzieć i wpatrywać się w kolorowe znaczki symbolizujące statki pasażerskie,statki transportowe,tankowce,promy,holowniki,jachty itd. Potem czytać o ich wyporności,głębokości zanurzenia,znakach wywoławczych,oglądać zdjęcia itp. itd. Najbardziej jednak fascynujące są dla mnie te kolor szarego...statki nieokreślone! Głęboko wierzę,że znajdę kiedyś piratów i będę mogła się przyłączyć...
Tak właśnie sobie marzę,ze będę marynarzem. W najgorszym wypadku chociaż na starość z racji swojej dziwaczność zamieszkam w latarni morskiej i będę pijąc rum (jak przystało na prawdziwego pirata) sprowadzać statki na skały i rabować wszystkie kosztowności.

Dobska