poniedziałek, 21 października 2013

MOŻE MORZE?

Przez te morza blog po raz kolejny został zaniedbany. <bije_sama_siebie_po_łapkach>
Świt  się jakoś bardzo nie gniewa tym razem. Sama miała,w zasadzie nadal ma sporo życiowych zawirowań. Z resztą sama Wam o wszystkim opowie :) Was drodzy czytelnicy (kurde,brzmi to jakby było stałe grono osób interesujących się naszym życiem) serdecznie przepraszam za nieobecność.

Historia jest krótka,pojechałam na praco-wakacje i zaginęłam. Zarzekałam się,że zostaje maksymalnie miesiąc ,potem Woodstock (po raz kolejny mialam na żywo posłuchać męża) i mam wakacje. Potrzebowałam tygodnia,żeby przekonać się,że czas zmienić plan wakacyjny. Dużo piasku,szum fal,wylegiwanie się godzinami na leżaczkach,wysokie temperatury,nocne plażowanie,tańce do rana,zimne piwko o każdej porze dnia i nocy,złocista opalenizna i co najważniejsze wspaniali ludzie. Chyba każdego by to przekonało. Słyszałam wcześniej opowieści o pracach sezonowych. Wersje były dwie: 1."Nic tylko pracujesz,nie masz czasu na nic,jesteś wykorzystywana,zarobić sie nie da,tracisz całe wakacje."  2."W zasadzie nie robisz nic,plażujesz,imprezujesz. Dwa miesiące wakacji za darmo i jeszcze dają ci kieszonkowe na alkohol".  Przekonałam się osobiście,że prawda leży po środku. Po jakichś dwóch tygodniach okazało się,że mój organizm nie potrzebuje więcej snu niż 5h na dobę a skóra nabiera odcienia zlocistego kurczaka. Włosy muśnitę słońcem sprawiły,że zaczęłam nareszcie wyglądać jak człowiek ,więc nawet oświadczyny mężczyzn po 50roku życia przestały dziwić.

Teraz śnią mi się po nocach marynarze. Przeprowadzka do Gdyni. Tak,tak uciekłam na koniec świat,wszyscy o mnie zapomnicie,o odwiedzinach już nie wspomnę. Trudno. Jeśli takie są skutki spełniania tego marzenia jestem gotowa podjąć ryzyko. W najbliższych planach jest też udowodnienie,że licencjonowany kulturoznawca wcale nie musi być bezrobotny. Będę walczyć o swoje na trójmiejskim rynku pracy. Nowe studia...Tym razem Uniwersytet zmusił mnie do liczenia. Na statystyce matematycznej to raz a dwa do liczenia własnych oszczędności (czy wykształcenie na UG musi tyle kosztować?!) Liczę,że teraz na blogu będę mogła opisywać najprzeróżniejsze rzeczy zaobserwowane tutaj,coś na zasadzie współczesnych morskich opowieści...byle tylko nie o piratach.

M

wtorek, 2 lipca 2013

PIĘĆ - PART II

Niezbyt oryginalny tytuł, prawda? No ale jak inaczej zatytułować wpis po kolejnych pięciu miesiącach? Dobra, chyba czas zacząć... Dziś miało być o wpływie wojny w Afganistanie na okres godowy chomików. Ale o tym może innym razem... Co u mnie? Jakieś nowości? Oczywiście, że tak! Pokrótce może opowiem, żeby Was tu nie zanudzić. Ostatnie pięć miesięcy, to stanowczo czas wielkich powrotów, zmian, podejmowania ważnych decyzji, poznawania nowych ludzi, angażowania się w mniejsze i większe projekty na uczelni (w przyszłym roku noc włoska będzie o niebo lepsza!) i poza nią, to także czas nauki (co widać w indeksie...), spotkań po wielu miesiącach, nadmiernego koncertowania i „kulturyzowania się”. W ciągu tych ostatnich miesięcy miałam wszystkiego serdecznie dość. Chciałam rzucać to wszystko, jechać jak najdalej stąd... Jednak dobrze, że czasami ktoś (albo kilku „Ktosiów”) mniej lub bardziej dosłownie wali mnie młotkiem po głowie. Co by było, gdyby nie Wy (K, M, P, K, M, P, K, M i inni)? Zginęłabym!
A na koniec końców coś dla moich uczelnianych kompanów, którzy znosić muszą codziennie moje towarzystwo, i dzięki którym jakoś chce się to wszystko ogarniać i siedzieć w tym całym syfie... Nie uwierzycie pewnie, ale już jakiś czas temu amerykański psycholog i pisarz William Wharton powiedział: "Wybudowaliśmy dla siebie klatkę - cywilizację - gdyż byliśmy zdolni do myślenia, a teraz musimy myśleć, ponieważ jesteśmy zamknięci w klatce. Wiem, że na zewnątrz jest świat prawdziwy; trzeba tylko wydostać się z klatki."
Tak! Żyjemy w klatce! I nasza w tym broszka, by się z niej teraz wykaraskać. :-)
Tyle na dziś. Mam nadzieję, że na kolejny wpis nie będziecie musieli czekać następnych kilku miesięcy, a także że nie będę musiała poganiać mojej towarzyszki. Pisanie idzie jej bardzo opornie... ;-)

S.

PS Pamiętacie zeszły rok i moje szczęście do wygrywania biletów na koncerty i  imprezy wszelakie? Jakiś miesiąc temu wygrałam zdjęcie z autografami chłopaków z grupy Myslovitz, a dziś... podwójne zaproszenie na Ultra Europe Music Festival, który odbędzie się w dniach 12-13 lipca w Chorwackim Splicie. Planuję odbyć swoją kolejną podróż życia. Autostopem, oczywiście! Tym razem kierunek inny i cel odgórnie ustalony, więc liczę na kciuki, modły i inne takie. :-)

czwartek, 27 czerwca 2013

STO LAT,STO LAT!

Wstyd i hańba... Blog kończy dziś roczek a postów tak mało.
Wiem,wiem wszystko moja wina. Przerwa od lutego....
Brawa dla Was za wytrwałość w czekaniu (bo mam nadzieję,że czekaliście i nadal będziecie nas czytać) i brawa dla mnie za lenistwo.
Od lutego zdążyłam odejść z jednaj pracy,znaleźć drugą,też z niej odejść tym razem na rzecz pracująco-wczasowego wyjazdu nad morze. Pogodziłam się ze stratą męża numer jeden (nareszcie zakochany,tylko nie we mnie). Zdobyłam nawet wyższe wykształcenie. Ludzie w okół mnie się nie zmienili (trudno znaleźć drugich takich,z cierpliwością i wyrozumiałością dla mojej osoby). Moje główne zainteresowanie (gubienie się w internecie) też się nie zmieniło. Porzuciłam marzenia o byciu marynarzem (aleeee przygód z marynarzami nie wykluczam). Miasto doznań opuściłam,swoich sił będę od jesieni próbować w Trójmieśćie (jak nie teraz to już nigdy bym nie spróbowała takiej przeprowadzki wiec hop!). Miłość z przystanku Żegrze I nie została poznana.  Także w zasadzie wygląda na to,że jesteście teraz w miarę na bieżąco z życiem leniwej blogerki.
Post ten w zasadzie powinien się już skończyć (najlepiej zdaniem o częstszym pisaniu),gdyż nie powstaje w przypływie mocy twórczych,rozpierających uczuć czy też pogmatwanych myśli w głowie. Powstaje bardziej z rozkazu szanownej gorzowianki panny Świt.
Jeśli zatem drodzy czytelnicy chcielibyście aby nasza przygoda się nie zakończyła wypijcie zdrowie za bloga dwóch byłych sextelefonistek.
Następny post będzie miał sens.
Dobska

piątek, 8 lutego 2013

BIAŁA GODZINA

- Na co odkładasz kasę?
- A, wiesz... Na czarną godzinę...
Na powyższe pytanie w dzisiejszych czasach często pada właśnie taka odpowiedź. Kilkanaście godzin temu rozmawiałam z pewnym mądrym, młodym człowiekiem o odkładaniu pieniędzy. Dzięki niemu zrozumiałam pewną istotną sprawę. Otóż, nie jest warto odkładać jakichkolwiek sum pieniężnych na wspomnianą „czarną godzinę”. Robiąc to, zakładamy z góry, że w naszym życiu zdarzy się NA PEWNO (ba, na miliard procent!) coś złego. Kurczę, każdego z nas dopadają gorsze dni, każdy przeżywa katastrofy, końce świata, to całkiem normalne. Takie już właśnie jest to nasze porąbane życie. „Czarne godziny” dopadają każdego z nas i to w najmniej oczekiwanych momentach, ale może w końcu pora przestać o nich myśleć? Może czas coś zmienić? Zmieńmy swoje nastawienie, myślmy pozytywnie! No, może choć trochę bardziej pozytywnie, niż dotychczas... Zacznijmy odkładać kasę na „BIAŁE GODZINY”! 
OD DZIŚ NIE MA „CZARNYCH GODZIN”, SĄ TYLKO TE BIAŁE, KOLOROWE!
Tyramy codziennie, harujemy niekiedy bardziej, niż te maleńkie mróweczki – należy nam się COŚ od życia! Przestańmy się zamartwiać, myśleć o tym, że spotka nas coś złego. Spotka, owszem, ale czy nie lepiej byłoby zbierać i wkładać do skarpety (inne opcje: konto bankowe, słoik, karton) nawet drobne sumy na przyjemności? Spełniajmy swe marzenia, przeżyjmy COŚ w życiu i nie myślmy tylko o „czarnych” aspektach naszego losu. Życie jest do dupy – z tym też się zgodzę, ale może warto je choć trochę pokolorować? Jest też krótkie, nieprzewidywalne, więc kto wie, czy ten post nie będzie moim ostatnim?





Przypomnę jeszcze, iż nadal nazwać chcę syna swego Igor, a córkę zaś Brooke. Nie, Moi Mili, nie oglądam „Mody na sukces”, a doniesiono mi, iż w tymże tasiemcu jedna z bohaterek właśnie takie imię nosi. Polecam Waszej uwadze serial „One Tree Hill” („Pogoda na miłość”). Zwykły na pozór, amerykański serial, z którym dorastałam, czerpałam wiele mądrości i robię to nadal. Uważajcie, nieźle wciąga!
Inne imiona, to dla córek: Lucy, Maria, Zofia, a dla synów: Nathan, Filip i ewentualnie Jan, Stefan albo inny Mietek. Póki co nie mam komu wysłać walentynki. Chyba wyślę sama sobie. Che bello!
Jestem też na etapie poszukiwań dobrego psychiatry w Gorzowie. Podobno na leczenie nie jest jeszcze za późno. Ma ktoś namiary? :D
Pozdrawiam ciepło!

niedziela, 3 lutego 2013

MUSZTARDA


"Musztarda to coś więcej, niż dodatek do hot-dogów.
To nawet coś więcej niż zwykły pub w Koninie.
Musztarda to stan świadomości, drugi dom (...) " **
Tak więc właśnie miejsce to zasłużyło na swój osobisty post na naszym blogu.
Zagłębie pubowe tak też przez niektórych zwana jest cześć Zatorza obejmująca piwnice przybytku i oczywiście sławny parapet. Myślę,że pobliski fresh market i monopol na przeciwko mogłyby również uchodzić za najlepszych przyjaciół konińskich pubowiczów. Właśnie tam znajduje się to magiczne (Nie przesadzam!) miejsce.
Stosunkowo od niedawna mogę nazywać musztardę drugim domem. Wiem bardzo dobrze,że wielu od lat nosi w sercu sentyment do tych czterech kątów. Wchodzisz do środka i wiesz,że czas się zatrzymał. Wrażenie to mogę też sprawiać zegary wiszące na ścianach. Nie dajcie się nabrać temu co pokazują,nie działają.
Pomimo klimatycznej przestrzeni,zawsze dobrej muzyce i milionie innych atrakcji jakie zapewnia musztarda to ludzie są w niej najważniejsi. Przyznaje z ręką na sercu,nigdzie nie poznałam tylu tak fantastycznych ludzi co tam. A właściciele? Wojtek-"Kto cię tego nauczył?!" Kuba-"Świeczki się nie palą!". No nie pozostaje nic tylko kochać :)  Barmani? Znacie ich dobrze,zawsze Was wysłuchają,lepszej ekipy nie ma. Każdemu się marzy żeby stworzyć dream team za barem. Swoją droga ciekawe który duet jest najbardziej uwielbiany przez klientów. Muzyka? Zawsze najlepsza! Do śpiewana polecamy RHCP (nie znasz tekstu a i tak zaśpiewasz z resztą która jest w podobnym stanie upojenia co Ty) a na dzikie tańce folder Leslaw (dopiero przy tych kawałkach odkrywa się swój talent taneczny :D ). Człowiek przeżył tam taaaaak dzikie tańce,tradycyjnie na podłodze i trochę mniej konwencjonalnie na stole (na barze tańczyć się nie da a podejrzewam,że też bym spróbowała) Pomimo,że czasem to wszystko może wyglądać jak wielki chaos istnieją w mstr pewne systemy. System składania krzeseł i stołów,system mycia podłogi,system rozkładania/składania ogródka i najważniejsze system wyłączania wszystkiego z prądu i gaszenia świateł podczas wychodzenia (I tutaj pozdrowienia dla Kwiatka "listwa-czajnik-listwa-czajnik (...):D). Trzeba też wspomnieć o konkurencji,w tym miejscu pozdrowienia dla Kredensu,
Kotwica kochamy Cię.
Nie wiem ilu z Was czuje emocjonalny związek z tym miejscem a w zasadzie z tym co tam się dzieje,ale ja czasem szczerze tęsknie zwłaszcza za letnim ogródkowym sezonem pubowym i siedzeniem do 5 rano w gronie najwspanialszych,najwytrwalszych i często najdziwniejszych ludzi  i powracaniem dziennym autobusem do domu, by wieczorem znów powrócić na Chopina 18A.


Na pytanie- "Może piwo wieczorem?
Chce już do końca życia móc odpowiadać-"Musztarda o 20?"
A i tak jeśli chodzi o sprawy kulinarne to...lubię majonez.
 **Zaczerpnięte z opisu "reklamy" mstr to link: http://www.youtube.com/watch?v=txrL2ei7roE
Dobska

piątek, 25 stycznia 2013

PIĘĆ

Początek września 2012 - koniec stycznia 2013.
Żyję, Moi Drodzy! Ale jak tu normalnie wpis dodać po takim czasie? Z wprawy wyszłam, przez Moją Kompankę wszystko! Miliony myśli, pomysłów jeszcze więcej, a na coś się trzeba zdecydować...
Pięć miesięcy. Pięć niezwykłych miesięcy i pięć miesięcy okropnych. Totalne pomieszanie z poplątaniem. Moje życie przeszło w tym czasie rewolucję. Dużo się pozmieniało, świat stanął na uszach. Coś się zaczęło, a coś innego bezpowrotnie skończyło. Skakałam jak polny konik z radości, beczałam jak bóbr z rozpaczy.
Co u mnie? Jednego dnia mam się dobrze, kolejnego wręcz przeciwnie - i tak na zmianę. Robię teraz to, co od zawsze lubiłam robić i ciągle liczę na więcej. W końcu zrozumiałam, że w życiu nie opłaca się wybierać tych zajęć, które teoretyczne mają przynieść nam zyski pod postacią walizy wypchanej pieniędzmi. Z kasą jak ze szczęściem - raz jest, a raz jej nie ma. I do tego powinniśmy przywyknąć. Szczęście, to ulotność, nic stałego - należy oswoić się z tą myślą, a życie stanie się dla nas wszystkich bardziej znośne. Lepiej robić to, co się lubi robić najbardziej pod słońcem i czerpać z tego jak najwięcej przyjemności. Wszystko inne "wyjdzie w praniu"...
Pięć miesięcy. Mało, czy może wręcz przeciwnie? Co można zrobić w pięć miesięcy? Wujek Google nie podaje jednoznacznej odpowiedzi, a jeśli On nie wie - wiedzcie, że coś się dzieje... Z własnych obserwacji (nie, nie z autopsji!) wiem, że można w tym czasie:
A.zbudować kawałek domu - z pomocą góroli może i cały? Mówię tu o budowie od podstaw, od fundamentów. Drewniana chatka, mmm...
Ą.stracić cały dobytek - można nawet w kilka dni, ale pięć miesięcy, to taki okres najbardziej prawdopodobny. Wszystkiego nie traci się z dnia na dzień, jak na filmach. Równie dobrze można się wzbogacić w pięć miesięcy. Ba, w ciągu pięciu miesięcy stać się milionerem i to wszystko stracić!
B.zakochać się - jeśli chodzi o mnie, to wystarczy niekiedy nawet kilka dni... Pięć miesięcy przebywania ze sobą pozwala na dogłębne poznanie siebie nawzajem.
C.się odkochać - oj... Odkochać się jest ciężko, a pięć miesięcy, to niezbędne minimum potrzebne do całkowitego odkochania.
Ć.zawrzeć związek małżeński - czemu nie? Wiąże się to z opcją "B". Jeśli jesteśmy siebie pewni, to po co zwlekać? Nawet dwa miesiące wystarczą. Ba, miesiąc!
D.rozwieść się - kiedyś marzyłam o pracy w kancelarii adwokackiej... Tak, wiem - za dużo "Magdy M"... Chciałam udzialać "rozwodów w 5 minut"... Kto wie, może jeszcze kiedyś pójdę na wymarzone prawo, otworzę własną kancelarię?
E.zrobić kurs prawa jazdy - weszły nowe przepisy kilka dni temu. Jak ktoś zepnie poślady, to w pięć miechów podoła, nawet z kilkoma oblanymi egzaminami. Serio!
Ę.zwiedzić kawałek świata - na cały glob potrzeba więcej czasu, który zależny jest od środka komunikacji, jaki wybierzemy. Przypomnę, że z Gorzowa do miejscowości pod Barceloną (Hiszpania) i z powrotem autostopem można dojechać w maksymalnie 10 dni.
F.dostać pracę - choć niektórzy latami nie mogą tego uczynić, często nawet nie z własnej winy. Przy dużych chęciach w pięciu miesiącach się zmieścić jak najbardziej można.Aczkolwiek można ją też w tym czasie stracić. Ta pierwsza opcja jest o wiele lepsza, oczywiście. Dostawać i tracić pracę w ciągu tych pięciu miesięcy kilka razy - możliwe!  Jakie są statystyki? Wie ktoś? Szukam rekordzistów.
G.wszystkie inne opcje, które wymieniłabym, ale alfabet też się kończy...

Co jeszcze może stać się w pięć miesięcy? Można w tym czasie dojrzeć. Zrozumieć, co tak naprawdę jest dla nas w życiu ważne. Można dojść do wniosku, że jakiekolwiek kłótnie, niesnaski nie są nam potrzebne do szczęścia, zbędne w życiu codziennym. W tym czasie można też przeżyć wiele wspaniałych przygód, które pamiętać będziemy latami i kiedyś opowiemy je naszym dzieciom, wnukom, prawnukom... Można także zrobić głupstwa, które będą się za nami ciągnąć przez następne wieki. Jesteśmy tylko ludźmi. W ciągu pięciu miesięcy jesteśmy w stanie popełnić miliardy błędów. Można też poznać wielu wspaniałych ludzi, z którymi teraz chcemy spędzać swój cały wolny czas. Można też tych wspaniałych, których znamy od dawna, stracić na zawsze, bezpowrotnie... Ale najważniejsze, że wspomnienia nie zginą nigdy!

W żadnym wypadku nie było to podsumowanie ubiegłego roku, a raczej jego ostatnich miesięcy i początku tego nowego. W postanowienia noworocze też się nie bawię. Co ma być, to będzie. Z planów zwykle wychodzą nici, marzenia spełniają się nie dokońca tak, jakbyśmy tego chcieli. Albo nie spełniają się wcale. I we wróżby noworoczne też już nie wierzę! Inaczej siedziałabym teraz w szatni, wydając odzież wierzchnią. Tak, tak, Konin! Pozdrowienia od Pani z Szatni! :D A poza tym, byłabym teraz w stolicy Wielkopolski, a siedzę w Wielkopolskim, ale Gorzowie.
Czekajcie teraz na wpis od Dobskiej. Powiem Wam coś w tajemnicy... Dobska postanowiła, że będziemy dodawać minimum jeden post tygodniowo. Trzymajcie zatem kciuki mocno! Pozdrowienia z mroźnego Gorzowa!

czwartek, 17 stycznia 2013

INTERNETY

Uznajmy, że właśnie zbyt długie i często niewiele znaczące przeszukiwanie sieci było powodem tak długiej przerwy w niepisaniu tego oto bloga. Świt już powoli chciała zrywać współpracę ze mną dlatego spięłam pośladki i coś stworzę.

"Dzień dobry nazywam się Magdalena Dobska dzwonię do Pani/Pana...". To pierwsze słowa jakie przychodzą mi do głowy kiedy tylko się obudzę. To objawy choroby zawodowej. Pracy do której przyszłam "na chwile" a leci już 11 miesiąc ;o  Nieważne,nie o tym miało być! Następną czynnością jest włączenie laptopa. I właściwie poza załatwianiem potrzeb fizjologicznych i spacerkach do kuchni po kolejny kubek herbaty mogłabym tak siedzieć cały dzień.
Oczywiście jest lista stron które odwiedzam każdego ranka.
Miejsce pierwsze zajmuje oczywiście facebook.
Znajomi blisko,nowe ploteczki kto gdzie jak z kim po co i dlaczego.
Miejsce drugie zajmuje poczta. Niestety nie znajduje tam maili jakie bym chciała czytać o poranku. Nic typu "Pani Prezes pani firma wygrała w przetargu dotyczącym (blablabla nazwa wspaniałego projektu kulturalnego) . Serdecznie gratulujemy i jednocześnie zapraszamy dziś wieczorem na bankiet (tu miejsce jednego z najbardziej ekskluzywnych miejsc w mieście). Z poważaniem Prezes XY (czyli samiec alfa z równie dobrze prosperującej firmy)". Jedyne co czytam to okazje z Grupona i podobnych temu stron,powiadomienia z fb i od niedawna zaproszenia do korzystania z portalu Sympatia.pl.
Trzecie miejsce to konto bankowe. Mam nadzieje,że kiedyś dziwnym trafem znajdzie się tam pokaźna sumka wpłacona przez jakiegoś darczyńce na nieudolnego lenia jakim jestem,żeby mi się bardziej chciało i na zachętę wpłacił pieniążki na waciki ;)
Na tym powinnam skończyć,ale nieeee... ( I w tym momencie ujawnię kolejne swoje skrzywienia)
Strona rozklad-pkp.pl. Odwiedzana codziennie pomimo,nawet gdy nie planuję żadnej podróży.
Po prost kocham PKP,dlatego muszę sprawdzić cóż przykrego ich spotkało i klikam na Utrudnienia
 (zaraz obok napisu jest czerwony trójkącik). Sprawdzam grzecznie na mapie czy może gdzieś zepsuły się tory
(albo może czy tej nocy zostały skradzione), czy zwrotnice działają wszędzie a może czy pociąg się gdzieś nie popsuł. Strona wzbudza we mnie jeszcze inne pasje ale to w poście o podróżach może jednak ;p
I ostatnia najukochańsza strona w internecie. www.marinetraffic.com. Aktualna mapa statków,ruch statków i ich pozycji. No kocham całym sercem! <3 Strona wymieniona ostatnia bo najbardziej mnie wciąga potrafię pół nocy siedzieć i wpatrywać się w kolorowe znaczki symbolizujące statki pasażerskie,statki transportowe,tankowce,promy,holowniki,jachty itd. Potem czytać o ich wyporności,głębokości zanurzenia,znakach wywoławczych,oglądać zdjęcia itp. itd. Najbardziej jednak fascynujące są dla mnie te kolor szarego...statki nieokreślone! Głęboko wierzę,że znajdę kiedyś piratów i będę mogła się przyłączyć...
Tak właśnie sobie marzę,ze będę marynarzem. W najgorszym wypadku chociaż na starość z racji swojej dziwaczność zamieszkam w latarni morskiej i będę pijąc rum (jak przystało na prawdziwego pirata) sprowadzać statki na skały i rabować wszystkie kosztowności.

Dobska