piątek, 29 czerwca 2012

SPADAM

Zawsze mam problem z zaczynaniem czegokolwiek... Tak, wiem - najlepiej zacząć od początku...

Siedzę właśnie ostatni wieczór w pokoju na poznańskim Piątkowie (trzymiesięcznego mieszkania na Naramowicach wolę nawet nie wspominać), podczas gdy M. hasa sobie już od kilku dni po Koninie. Czy mi żal, że to ostatnie chwile tutaj? Zależy z której strony na to popatrzeć. Ale to raczej temat na inny dzień.

Mój powrót do Gorzowa planowany jest na jutro (dziś miała mieć miejsce "ucieczka roku" - wtajemniczeni wiedzą, o co be; Opanowałam się! Będę twarda! Wrócę jutro!). Co z tego wyjdzie: nie wiem. Co godzina wypakowuję wszystkie swoje rzeczy, dokonuję "ostatecznej" selekcji, wyrzucam coraz więcej ubrań i "Przedmiotów Bez Których Jakoś Przeżyję" (pewnie się okaże, że będą bardzo przydatne w bliższej lub dalszej przyszłości) i nadal jest ich multum! Co się dzieje? Dlaczego ich ciągle przybywa?!
A co powiecie na to: wracam ze swoimi tobołami (walizka i 4 torby - nie, nie żartuję!) PKP lub PKSem. Niektórzy z Was pewnie doskonale pamiętają moje wycieczki na trasie Poznań-Gorzów, Gorzów-Poznań... ZAWSZE spotykały mnie jakieś niespodzianki (raczej niemiłe, a nawet jeśli już zdarzyły się miłe, to kończyły się źle - przykład: dostałam pysznego cukierka na Walentynki od Pana Konduktora, ale potem staliśmy przez ponad 2 godziny 20 kilometrów przed stacją docelową). Jak znam życie, to jutro pewnie też spotka mnie jakaś "przygoda". I wolę nie myśleć jaka...

Może teraz czas na małe podsumowanie mojej egzystencji w Poznaniu trwającej 10 miesięcy.
Podobnie jak M. przyszłam pracować do naszej dzwoniarni "na chwilę". I chyba straciłam poczucie czasu...
Gdyby nie ci wszyscy wspaniali ludzie - nie wytrzymałabym tak długo. To dzięki nim chciało się wstawać skoro świt i pędzić do roboty. Owszem, gorsze dni bywały. Ale chyba przeważają pozytywy, więc nie ma co wchodzić w szczegóły i roztrząsać się nad ciemnymi stronami tej pracy.
Kolejny rozdział: studia. Również poznałam osoby nad wyraz cudowne. Któreś z kolei integracje, wspólne wypady, imprezy, no i wspólna nauka... Te chwile będę bardzo miło wspominać. 
Inne aspekty poznańskiego życia nie nadają się raczej do upubliczniania z różnych powodów. Chociaż kto wie, być może jeszcze kiedyś o nich wspomnę...

Samodzielne życie w Poznaniu dawało mi w kość mniej więcej 9/10 miesięcy. 
Zachciało się dorosłego życia... 
Rzadkie powroty do rodzinnego domu, częste harówki w pracy (razem z M. chodziłyśmy do roboty na 13 godzin, często nawet dzień w dzień - polecam!), a do tego jeszcze nauka i życie towarzyskie... 
Z własnego doświadczenia wiem, że bardzo trudno to wszystko połączyć. Ale myślę, że kiedyś dostanę jakiś Order Bohatera.

Każdy ma na Ziemi swoje miejsce. Czy je tu znalazłam? Chyba za wcześnie na odpowiedź. Wiem jedno: kocham Gorzów, a w Poznaniu chyba się powoli zakochuję... 
A to wszystko dzięki tym ludziom i miejscom, do których aż chce się wracać!

S.Ś.

PS. JA CHCĘ ZNOWU IŚĆ NA KONCERT COMY!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz